Afryka, Bez kategorii, Kenia

Park Narodowy Amboseli – widoki które zapierają dech w piersiach.

Flamingi w Jeziorze Amboseli to widok często pokazywany przez programy przyrodnicze.

Planując naszą wyprawę na safari opieraliśmy się głównie na tym aby zobaczyć Park Amboseli. Mimo tego iż jest on dosyć oddalony od Mombasy w której była nasza baza wypadowa wiedzieliśmy że nie odpuścimy widoków które mogliśmy tutaj zobaczyć. Kiedy obejrzałam wcześniej filmy i zdjęcia, widząc góre, jeziora i zwierzęta wiedziałam że muszę tutaj być.

Udając się drogą z parku Tsavo West do Amboseli nie spodziewałam się widoków które zobaczę po drodzę do naszej lodgy. Jechaliśmy sami z naszymi dwoma przewodnikami przez ziemie masajskie gdzie prawo nie miało racji bytu a życie kojarzyło się z filmami takimi jak ,,Biała Masajka” czy ,,Kwiat pustyni”. Kobiety niosące wodę na plecach czy dzieci wypasające kozy na sawannie to normalny widok w tamtym miejscu. Wokoło znajdowało się mnóstwo wiosek wykonanych z ziemi i krowich odchodów, a w nich tętniło życie każdej rodziny. Takie miejsca dają dużo do myślenia.

Nasz domek znajdujący się w AA Lodge w Amboseli.

W pierwszej kolejności udaliśmy się do naszej lodgy tuż przed parkiem. Wybraliśmy ją ze względu na widok Kilimandżaro który można było z niej zobaczyć. Niestety po przyjeździe zachmurzenie nie pozwoliło nam zobaczyć tego pięknego widoku. Mimo tego że Kilimandżaro to 6-tysięczna góra nie zawsze dane jest ją zobaczyć, podobno trzeba mieć szczęście. Jedynie z parku Amboseli można podziwiać jej widok a szczególnie w takiej okazałości. Często dane było mi słyszeć że ktoś widział górę z parków Tsavo, ale niestety po konsultacji z przewodnikami usłyszałam że to nie możliwe więc nie dajcie się oszukać.

Wielkie stada to napewno wizytówka Amboseli – tutaj fragment stada Impali.

Amboseli to napewno wielkie stada zwierząt które spotkaliśmy tuż po wjeździe za bramę parku. Zebry, Antylopy, Pawiany czy słonie przechadzające się w poszukiwaniu jedzenia. Pozostawało nam czekać aż góra się odsłoni i zobaczymy to na co czekaliśmy.

Młode pawiany trzymające się rodziców to słodki widok.

Jadąc na safari nie wierzyliśmy że uda nam się spotkać drapieżniki. Dobrze wiedzieliśmy że to szansa jeden na tysiąc i trzeba mieć wielkie szczęście. A jednak się udało.

Lwica odpoczywająca na środku sawanny.
Hiena cętkowana przechadzająca się po parku.

Widok na który czekaliśmy, który był zwieńczeniem naszej trzydniowej wyprawy to widok warty każdych pieniędzy. Po ukazaniu się góry, samochody ustawiły się na przeciwko niej a przed nimi trase pokonywały wielkie rodziny słoni. To był chyba najpiękniejszy widok jaki było dane mi zobaczyć przez całe moje życie. Majestatyczne słonie u podnóży góry.

To głównie ten widok przekonał nas do safari. W zasadzie Kilimandżaro to wulkan lecz od dawna uśpiony.
Rodzina słoni zmierzająca trasą przed wulkanem.
Antylopa Gnu – kojarzona często z wielką migracją jaka odbywa się w parku Masai Mara w Kenii. To właśnie widok tej migracji możecie zobaczyć w bajce Król Lew podczas scen w wąwozie.

Wracając na noc do lodgy towarzyszył nam widok zachodu słońca i góry. Emocje jakie nam towarzyszyły ciężko opisać. Na koniec tego dnia mogliśmy zobaczyć w nocy niesamowity pokaz gwiazd na niebie. Była ich nie zliczona ilość.

Następnego dnia czekał nas ostatni szybki Game Drive po parku i 5 godzinny powrót do hotelu na wybrzeżu. Po drodze przy trasie szybkiego ruchu ostatni raz spotkaliśmy rodzinę słoni.

Obok asfaltowej trasy można było zobaczyć zwierzęta.
Przepychające się w jeziorku słonie.

Koszt oraz informacje ogólne:

3 dniowe safari w Parkach Tsavo West i Amboseli kosztowało nas 1040 USD za dwie osoby. Cena była wysoka ze względu na to iż chcieliśmy być koniecznie sami w samochodzie. Wraz z zwiekszoną ilością osób w aucie- cena spada. Im więcej parków tym wyższa cena ponieważ wstępy do parku są dosyć drogie.

Nasze lodge:
– Ngulia Safari Lodge
– AA Lodge Amboseli

W każdej lodgy mieliśmy śniadania, obiady i kolację, jedynie napoje były dodatkowo płatne. W samochodzie mieliśmy za to cały czas dostęp do zimnej wody prosto z lodówki.

Organizatorem był Alex z Kenya Expedition i serdecznie go polecamy.

Zwykły wpis
Afryka, Kenia

Park Tsavo West – górzysty teren z wspaniałymi mieszkańcami.

Przępiekne góry wraz ze zwierzętami to było coś niesamowitego.

Wybierając nasz pierwszy wyjazd na safari wiedzieliśmy że nie może powtórzyć się to historią z rajskiej Saony. Stawialiśmy przede wszystkim na to że takie przeżycie jak safari to coś co zostanie w naszych wspomnieniach już na zawsze i to właśnie kierowało naszym wyborem. Zdecydowaliśmy się na safari tylko we dwoje i teraz po tych przeżyciach stwierdzam że nie wyobrażam sobie tego inaczej. Emocje jakie nam towarzyszyły podczas tej wyprawy to coś co warto przeżyc razem.

Naszego Kenijskiego przewodnika Alexa znaleźliśmy już w Polsce. Wysyłaliśmy konkretne zapytania do różnych osób organizujących takie wyjazdy lecz to najlepiej doradził nam właśnie Alex i dlatego wybraliśmy jego jako przewodnika. Plan safari wybraliśmy sami na podstawie miejsc które chcieliśmy zobaczyć i pod względem widoków. Nasz wybór więc padł na Tsavo West i Amboseli w ofercie 3 dniowej.
Po nocnym przylocie do Kenii już następnego dnia rano czekało nas spotkanie z Alexem i naszym kierowcą Kapitanem Benem. Zobaczyliśmy samochód którym będziemy się poruszać, omówiliśmy plan safari i następnego dnia już wyruszyliśmy na wyprawę.

Wyjazd był bardzo wcześnie rano dlatego że droga do parku Tsavo była daleka, a miasto zakorkowane. Nasz kierowca Kapitan Ben miał naprawdę talent w jeżdżeniu po Mombasie, próbował nadgonić drogi jadąc pod prąd,co niestety skończyło się zatrzymaniem nas przez policje. Na szczęście jak sie dowiedzieliśmy w Kenii policja ustępuje gdy widzi „białych” w samochodzie bo boją się konsekwencji z ich strony. Po drodze mogliśmy zobaczyć jak wygląda tamtejszy handel uliczny, gdzie na drodze między pasami stoją kobiety i mężczyźni sprzedający orzechy czy wode oraz jak wygląda w Kenii tamtejszy Uber czyli mężczyźni na motorach w zielonych kamizelkach.

Wjazd do Park – A więc zaczynamy!

Pierwsze zwierzeta które udało nam się zauważyć – Antylopy

Po wjeździe do Parku Narodowego wyruszyliśmy na pierwszy game drive. Już po chwili zauważyliśmy stado antylop oraz wielkie termitoria. Trzeba wiedzieć jadąc do tego parku że jest on dosyć zarośnięty co umożliwia zwierzętom chowanie się przed innymi. Każde zwierzę zauważone robiło ogromne wrażenie. Sama jazda z otwartym dachem po buszu Afryki kojarzyła nam się z scenami z gier i filmów.

Wielkie termitoria zbudowane przy drodze.

Nasza droga prowadziła do lodgy na terenie parku w której mieliśmy się zameldować i zjeść posiłek. Mój mąż zostawił mi wybór naszych noclegów na safari więc miałam nie lada zagwozdkę w wyborze, bo jak z tylu miejsc wybrać jedno. Po przeczytaniu opini i obejrzeniu zdjęć wybrałam Ngulia Safari Lodge i był to trafiony wybór. Sam widok na hotel, który był zbudowany na górze sprawił że wiedziałam że wybrałam świetnie.

Ngulia Safari Lodge

Sama lodga położona była w świetnym miejscu do podziwiania widoków. Z jednej strony rozpościerał się widok na całą sawanne, gdzie były stoliki i stanowiska obserwacyjne wraz z lornetkami zaś z drugiej był wodopój i drewniane rusztowanie zrobione specjalnie dla lamparta przychodzącego po jedzenie. Isnty raj dla miłośników przyrody i zwierząt!

Tutaj w nocy pracownicy wywieszają mięso dla lamparta. Nam niestety nie udało się go zobaczyć bo przyszedł kiedy już zgasły światła.
Bawoły przy wodopoju tuż przed naszym nosem.
Jedno ze zdjęć które najbardziej mi się podoba.
Góralki można było spotkać w lodgy w dużych ilościach.

Po południu udaliśmy się do Rhino Sanctuary czyli zamkniętego, strzeżonego parku gdzie znajdują się nosorożce. Każdy z nich ma wszczepiony chip aby można było je zlokalizować i ochronić przed kłusownikami. Całą droge towarzyszyła mi myśl o biedym losie tych wspaniałych zwierząt. To przykre że przez destrukcyjną działalność człowieka to zwierze musi mieć ochronę.

Żyrafa na tle Baobabu

Cały dzień w parku zaowocował w mnóstwo zwierząt. Spotkaliśmy stado słoni wraz ze słoniątkami, żyrafy, zebry,impale oraz samotnego wielkiego słonia który jak sie dowiedzieliśmy odszedł od stada aby nie przyciągać drapieżników (był w rui). Wracając na kolacje byłam zmęczona podróżą i emocjami. Zato na miejscu czekała nas niespodzianka która odwlekła moje zmęczenie w dal – stado słoni u wodopoju. Kolacja w takim towarzystwie to największy zaszczyt. Po kolacji wspólnie siedliśmy na balkonie, patrząc na słonie i popijając piwo. Niestety poźniej zmęczenie z powrotem dało się we znaki i udałam się spać, mój mąż dłuższy czas siedział na balkonie i obserwował zwierzeta.

Rano popijając kawe czekał nas taki widok.

Drugiego dnia wcześnie rano ruszyliśmy by podziwiać zwierzęta oraz na Mzima Springs gdzie są krokodyle i hipopotamy. Jadąc spotkaliśmy orły oraz rozszarpaną antylope zjedzoną prawdopodobnie przez lamparta. Muszę przyznać że nie był to miły widok, ale taka już jest natura.

Orzeł spotkany po drodze do Mzima Springs.

Mzima Springs to miejsce gdzie można było wysiąść z samochodu i pieszo obejść rzekę wraz z jeziorem. Nasz przewodnik opowiadał nam o tym co jedzą hipopotamy oraz jak wygląda ich tryb życia. Dowiedzieliśmy się też dużo o roślinach i drzewach. Są tam drzewa które mają owoce podobne do kiełbasy i robi się z nich leki i alkohol oraz krzaki których gałęzie służą jako tamtejsza szczoteczka do zębów. Mogliśmy zobaczyć tam ogromnego krokodyla śpiącego tuż przed nami oraz stado hipopotamów wylegujących się w wodzie. W nocy chodzą one i wyjadają okoliczne krzaki. Bardzo zdziwiło nas że byliśmy sami w tym miejscu ale nasz przewodnik powiedział nam że nie każdy wie że można pojechać i to zobaczyć. My polecamy to miejsce!

Czaszka bawoła – jego rogi zbudowane są z kolagenu którego ubywa wraz z wiekiem zwierzęcia.
Ten krokodyl spał przed nami – mial około 3 metrów.
Hipopotamy leżące w wodzie.

Naszym ostatnim punktem w parku Tsavo West była Shetani Lawa Flow, miejsce gdzie po erupcji wulkanu została ziemia pokryta lawą. Tutaj również mogliśmy wysiąść i podziwiać widoki uśpionych w tle prastarych wulkanów.

Góry w tle to uśpione wulkany.

Przygoda w parku Tsavo West dobiegła końca ale czekała nas następna czyli park Amboseli u stóp góry Kilimandżaro. W następnym poście opowiem o naszym noclegu w tamtym miejscu i odczuciach ale wracając do Tsavo West naprawdę polecam wszystkim ten park, jest różnorodny wraz z rzekami, wulkanami robi przeogromne wrażenie.

Zwykły wpis
Afryka, Bez kategorii, Kenia

Kenia czyli Afryka pełną parą.

Stado słoni przemierzające sawanne w parku Amboseli.

Kiedyś usłyszałam że prawdziwą Afrykę kocha się lub nienawidzi. I tak dokładnie jest bo wzbudza ona w człowieku skrajne emocje. To co można tutaj zobaczyć z jednej strony wzbudza zachwyt a za moment widzi się coś co szokuje i niekoniecznie się nam podoba. Właśnie to w tym miejscu najbardziej mnie urzekło- ta inność.

Lot i wiza do Kenii

Nasza podróż rozpoczęła się od Warszawy. Pare tygodni przed wylotem dostaliśmy informację o zmniejszeniu wagi naszego bagażu do 15 kg podobno ze względu na skrócenie pasa startowego. Trzeba więc było pakować się z głową , szczególnie że sama walizka ważyła około 4kg. Linie lotnicze które obsługiwały nasz lot to Enter Air więc czekała nas podróż zwykłym samolotem z międzylądowaniem w Egipcie na tankowanie. Podróż trwała około 10 godzin.
Po wylądowaniu w Mombasie udaliśmy się na stanowiska wizowe aby uzupełnić druczki i po opłacie 50 USD wbito nam pieczątkę. Całość trwała krótką chwile.

Palmy kokosowe przy wybrzeżu Nyali.

Ach ten Klimat, ach te komary.

Lecąc w Czerwcu zdawaliśmy sobię sprawe że nie jest to szczyt sezonu i że to zaraz po porze deszczowej. Pogoda jednak świetnie nas zaskoczyła i deszcz widzieliśmy może dwa razy a temperatury oscylowały w granicach 29 stopni. Zasięgneliśmy informacji u naszego kenijskiego przewodnika i dowiedzieliśmy się że najgorsza pogoda na przyjazd to Maj czy Kwiecień bo potrafi tam padać przez dwa tygodnie bez przerwy. Szczyt sezonu to miesiące od Grudnia do Marca i wtedy też temperatury są najwyższe zaś miesiące naszych wakacji to świetny czas na przygodę safari.

Na temat komarów słyszeliśmy już legendy a na miejscu nie było ich ani widać ani słychać. Zabraliśmy ze sobą co prawda dwa opakowania Muggi ale nie zostały użyte. Myśleliśmy że z racji tego że jest po porze deszczowej owadów będzie większa ilość ale nic z tych rzeczy. Nawet podczas wyjazdu na safari nic nas nie pogryzło.
Zdaję sobie sprawe że jeśli chodzi o ochronę przed komarami w Kenii jest to sprawa indywidualna. Według mnie każdy kto wybiera się do tego kraju powinien zainteresować się tematem leków przeciwmalarycznych czy muggi a to czego zdecyduje się użyć zostaje w jego interesie ponieważ każda z wyżej wymienionych ochrona ma swoje wady jak i zalety.

Plaża Nyali z widoku naszego hotelu Voyager beach resort. Z lewej strony widać kobiety i mężczyzn rozkładających swój towar na plaży.

Dla mnie ten wyjazd był czymś niesamowitym, czymś co poraz kolejny zmieniło moje spojrzenie na świat. Życie ludzi jakie zobaczyłam daleko w głąb lądu i to jak wyglądało w mieście na wybrzeżu to nie idealny obrazek z biura podróży. W połączeniu z dzikością natury i zwierząt wszystko robi piorunujące wrażenie.
Nie zobaczycie tutaj idealnego miasteczka nadmorskiego czy równości rasowej lub płciowej. Kenia ma naprawdę duży problem z odpadami, z czym próbuje walczyć wprowadzając zakaz wwozu reklamówek foliowych lecz na ulicach widać że ta walka dopiero się rozpoczęła. Biały kolor skóry jest tutaj przepustką o czym przekonaliśmy się podczas podróży na safari gdy zatrzymała nas policja. Na masajskiej ziemi to kobieta zajmuję się budową domu, przynoszeniem na plecach wody czy innymi pracami więc na próżno tu szukać równości.

Więcej napewno pojawi się w następnych wpisach więc zachęcam do wchodzenia na stronę. Relacje z safari oraz moje ogólne przemyślenia przeczytacie już wkrótce.

Zwykły wpis
Afryka, Bez kategorii, Mauritius

Plaża Le Morne – wszystko na swoim miejscu.

Takie widoki czekały na mnie po wyjściu przed budynek hotelu.

Jeśli myślimy o naszej wymarzonej plaży zawsze wyobrażamy sobie biały piasek, turkusową wodę oraz dużą ilość palm. Też zawsze miałam takie wyobrażenie ideału takiego miejsca dopóki nie zobaczyłam widoku plaży Le Morne, gdzie oprócz tego wszystkiego wymienionego wyżej dostałam pasmo górskie które mnie oczarowało.

Gdy razem z mężem pierwszy raz zobaczyliśmy Mauritius na zdjęciach bezsprzecznie się zgodziliśmy że Le Morne to miejsce które trzeba zobaczyć. Oczywiste było więc to że przy wyborze hotelu będziemy kierować się bliskością tego miejsca. Gdy tylko zaważyliśmy ofertę hotelu Riu Creole który znajduje się na samej plaży Le morne nie mogliśmy wybrać inaczej.

Plaża z lewej strony hotelu. Idelna jak widać dla kitesurferów.

Z lewej strony naszego hotelu idąc wzdłuż plaży można było trafić na przepiękną lokalną plaże gdzie spotkaliśmy mnóstwo kitesurferów. Wbrew pozorom na tych lokalnych plażach podobało nam się najbardziej. Zauważyliśmy że to właśnie na nich czujemy się najlepiej. Nie pośród palm ale iglaków które rosną na tych plażach naturalnie. Podobała mi się bardzo tamta kultura plażowania, gdzie wszyscy zbierają się na wspólnym grillu, cieszą swoim towarzystwem całymi rodzinami. Co można było też bardzo zauważyć to CZYSTOŚC. Na każdej plaży publicznej jest mnóstwo koszy na śmieci, są darmowe ubikacje więc nie zauważyłam ani jednego śmiecia. Stoją też foodtrucki z lokalnymi przysmakami czy owocami. Obok plaży kitesurferów biegnie też ścieżka na góre Le Morne.

Chodziliśmy tą plażą codziennie.

Idąc w prawo co chwilę wchodziliśmy do wody aby zobaczyć rafę koralową. W wodzie było mnóstwo kolorowych rybek. Samej udało mi się zobaczyć nawet węża, murene i skrzydlice na bardzo płytkiej wodzie ( do 1m). Mój mąż spotkał w wodzie ryby wielkości około 1,5 m (na około 2 m głębokości). Naprawdę mnogość róznych gatunków zachwycała.
Moim zdaniem najlepsze miejsce do snurkowania to woda naprzeciw boiska do siatkówki obok hotelu St. Regis.

Idąc dalej plażą można dojść do popularnego kompleksu hotelowego LUX Le morne gdzię we wspaniałej okazałości możemy podziwiać góre Le Morne z wodego hamaka.

Wbrew pozorom to właśnie te góry zmieniły moje podejście do idealnej plaży. Teraz wiem że idealną plażą można nazwać każdą. Każda z tych wszystkich plaż ma swój niepowtarzalny klimat, każda czymś się różni. Muszę jednak przyznać że widoki plaży Le Morne zostaną w mojej głowie naprawdę długo i cieżko było mi się z tym widokiem rozstać.

Zwykły wpis
Ameryka Środkowa, Dominikana

Rejs katamaranem na Isla Saonę czyli dlaczego teraz omijam takie atrakcje szerokim łukiem.

Cudowne iście rajskie widoki.

Przed samym naszym wyjazdem dosyć mocno zastanawialiśmy się czy warto udać się na rejs by zobaczyć wyspę Saona. Ciekawiło nas czy różni się ona od innych plaż i czy nie jest troszkę przereklamowana. Jednak wkońcu zdecydowaliśmy się na tą formę wycieczki i zarezerwowaliśmy ją w wersji VIP z biura Tropical Sun.

Jeśli chodzi o opcję w jakich można udać się na wyspę, to jest ich całkiem sporo. Możemy wybrać czym odbędzie się rejs oraz które konkretnie plaże odwiedzimy. My zdecydowaliśmy się na wersję VIP Catamaran głównie dlatego że sam katamaran był większy, posiadał przysznice i łazienki oraz cały czas w cenie mieliśmy alkohole (co niestety okazało się naszą zmorą).

Sama wycieczka rozpoczęła się w porcie Bayahibe gdzie wsiadaliśmy na zaokrętowany katamaran. Jeśli chodzi o wygodę to muszę przyznać że naprawde było świetnie. Górny pokład miał taras widokowy a na dole wszędzie były materace i kamienny wielki bar gdzie przez cały rejs podawano nam drinki. Niestety nie przewidzieliśmy zachłanności naszych rodaków z którymi bylismy na wycieczce. Po dopłynięciu do pierwszego punktu czyli Piscina Natural zwanego po polsku Wanną Karaibów zauważyliśmy że wszyscy byli poprostu pijani.

Wanna Karaibów

Odrazu po zarzuceniu kotwicy razem z mężem wzięliśmy maski w dłonie i polecieliśmy szukać rozgwiazd pod wodą. Udało nam się znaleźć jedną więc spokojnie obserwowaliśmy ją pod wodą. Trzeba wiedzieć że rozgwiazda to żywe zwierzę i po wyciągnięciu z wody umiera. Rząd próbuje walczyć z turystami robiącymi sobie z nimi zdjęcia nad powierzchnią wody wlepiając mandaty.
Podano nam w wodzie szampana żebyśmy mogli uczcić tak piękny widok.
Wszystko wyglądało jak w bajce. Kolor wody i sięgające wody palmy kokosowe robiły przeogromne wrażenie. Tym bardziej nie mogłam uwierzyć gdy spojrzałam na naszych „towarzyszy” wycieczki którzy mieli w głębokim poważaniu wode czy widoki… Naszych rodaków najbardziej w tym miejscu interesował RUM

Tą lampkę szampana napewno będe wspominać bardzo długo.

Po jakimś czasie wyruszliśmy katamaranem w dalszy rejs ku Saonie. Jak można się domyślić osoby będące razem z nami na rejsie były w ciężkim stanie po takiej ilości mocnego rumu na słońcu. Wynikła nawet z tego bójka przy przesiadaniu się do motorówki aby dostać się na wyspę. Ciężko patrzyło się na widok tych ludzi ledwo stojących na nogach którzy usnęli na plaży zaraz po przyjściu na nią. Zastanawiało mnie po co wogóle udali sie na tą wycieczkę zamiast zostać w hotelu i tam poprostu pić alkohol. Nigdy nie zrozumiem jak można w takim miejsu nie widzieć jego piękna.

Na szczęście razem z mężem odcieliśmy się całkiem i spacerowaliśmy razem oglądając te piękne widoki.

Widoki podczas naszego spaceru.
W takim przępieknym miejscu jedliśmy obiad.

Mimo nie współgrających towarzyszy uważam że nasza podróż na wyspę była świetna. I warto było udać się na taką wycieczkę by zobaczyć te widoki. I czy według mnie plaża różni się od hotelowej? Oczywiście! Każda plaża jest inna i każdą moim zdaniem warto zobaczyć. Tylko warto się zastanowić w jakiej formie wybrać wycieczkę. My po tej przygodzie wiemy że będziemy starać się wybierać wycieczki prywatne, tylko we dwoje. A jeśli już zdecydujemy się na grupową napewno będzie bez otwartego baru i naszych rodaków.

Uważam że Isla Saona jest naprawdę miejscem must see na Dominikanie. Widoki rekompensują wszelkie niedogodności i człowiek czuje się jak w raju. Jest to raj dla miłośników fotografii bo złe zdjęcię jest tam naprawdę ciężko zrobić.

Jeśli planujecie podróż w ten zakątek świata koniecznie wpiszcie tą maleńką wyspę do swojego planu zwiedzania.

Zwykły wpis
Afryka, Mauritius

Mauritius – rajska wyspa. Informacje praktyczne.

Widok z okna samolotu to coś bajkowego.

Mauritius był naszym wspólnym marzeniem. Odkąd zobaczyliśmy słynny „wodospad podwodny” zakochaliśmy się w tej wyspie. Sam wygląd wyspy robił ogromne wrażenie i tak samo było na miejscu. Widok z samolotu zapierał dech. Był tak nierealny że miałam ochotę się uszczypnąć. Pierwszy raz widziałam coś takiego na moje oczy.
Na miejscu okazało się że zdjęcia nie oddają tego wspaniałego piękna wyspy. W każdym zakątku było coś niesamowitego.

Lot na Mauritius

Nasz samolot startował z Warszawy. Tylko stamtąd odbywają się loty bezpośrednie na Mauritius. Przewoźnikiem był LOT. Maszyna była czarterowana przez TUI Poland. Sama podróż trwała 12 godzin. W międzyczasie podano nam dwa posiłki. Na siedzeniach czekały na nas koce i poduszki. Komfort podróży był naprawdę dobry, siedzenia można było spokojnie rozłożyć i skupić się na oglądaniu filmu czy czytaniu książki. System rozrywki pokładowej był naprawdę rozbudowany, duży wybór filmowych nowości oraz hitów polskiego kina.

Trasę można było śledzić przez cały lot na ekranie.

Sprawy wizowe

Jeśli chodzi o wizę to jest ona darmowa dla obywateli polski i wbijana przy przylocie. Przed lądowaniem dostaliśmy dwa druczki do wypełnienia. Jeden z nich to karta imigracyjna w której uzupełniamy nasz numer lotu, numer paszportu, powód przybycia, imię, nazwisko oraz nazwę hotelu w którym się zatrzymamy podczas pobytu. Druga kartka słuzy do odprawy zdrowotnej. Sama byłam ciekawa jak będzie wyglądać ten rodzaj odprawy bo wiem że jest rzadko spotykany. Na kartce musimy zaznaczyć czy mamy objawy takie jak wysypka, gorączka, kaszel, katar oraz napisać jeśli odwiedzaliśmy w czasie ostatnich 6 miesięcy inny kraj ( w którym występuje ryzyko zachorowania na żółtą febrę) i kiedy stamtąd wróciliśmy.

Po przejściu przez odprawe paszportowo-wizową podeszliśmy do odprawy zdrowotnej, Pan spojrzał na nas od góry na dół i przeszliśmy dalej. Więc jeśli martwicie się tym rodzajem odprawy to nie ma czego. Nikt nie sprawdzał nam temperatury ani nie robił żadnych innych badań. Poprostu nas przepuszczono.

Skwar nad głową

Temperatury mimo 27 stopni czasem naprawde było ciężko wytrzymać.

Nasz wyjazd odbył się początkiem grudnia więc jest to świetna pora na odwiedzenie wyspy. Większośc wyjazdów odbywa się właśnie albo w sezonie letnim ( czerwiec-wrzesień) lub zimowym (listopad-marzec). Teoretycznie w nasze lato jest tam pora zimowa – ale nie wystraszcie się nazwą bo oznacza to 25 stopni w dzień i 18 w nocy. W naszą zimę temperatury mają około 30 stopni a woda ma ich 28. Jest to też pora cyklonów na który my zresztą natrafiliśmy pod koniec wyjazdu. Cyklon wyglądał tak że poprostu bardziej wiało i prądy oceaniczne były silniejsze więc nie było jakiejś wielkiej ulewy ani sztormu.

Temperatury naprawde dały się we znaki. Słońce większość czasu było idealnie nad naszymi głowami co doprowadziło nas do poparzeń słonecznych. Potrafiło nawet poparzyć nas na głowie między włosami więc polecam wam zabranie dobrego, wysokiego filtra i nakrycia głowy.

Więc jeśli macie w planach wyjazd na tą rajską wyspę śledźcie następne wpisy w którym opowiem troche o okolicy i atrakcjach których jest naprawde sporo pomimo małej wielkośći tego boskiego zakątka.

Zwykły wpis
Ameryka Środkowa, Dominikana

Dominikana – Informacje które przydały mi się w podróży

Dominikana to była moja pierwsza tak egzotyczna podróż.
Wystraszona długim lotem oraz natłokiem sprzecznych informacji niepotrzebnie się stresowałam. Bardzo dużo osób niestety nie potrafi dać obiektywnych opinii co przekłada się na zły odbiór informacji przez inne osoby. I tak o to mamy głuchy telefon w wykonaniu turystycznym.

Jak się dostać?

Na Dominikanę najlepiej dostać się samolotem. Mamy do wyboru kupno biletu lotniczego lub gotowej wycieczki z biura podróży. My wybraliśmy opcję drugą i polecieliśmy z biurem Tui.
Biura turystyczne oraz linie lotnicze cały czas otwierają nowe możliwości wylotu więc mogliśmy lecieć z bliskich nam Katowic.
Warto sprawdzać strony biur podróży z Polski oraz z Niemiec, a w tym również oferty samych lotów czarterowych.
Lot jak na pierwszą tak daleką podróż pozytywnie mnie zaskoczył. Większość wpisów na forach oraz na blogach przeraziła mnie iż komfort pozostawia wiele do życzenia. Nie mogę się z tym zgodzić. Moja podróż przebiegła bardzo dobrze. Linia lotnicza TuiFly ma naprawde bardzo dobre warunki.

A więc co z tą wizą?

Właśnie na ten temat dostałam najwięcej sprzecznych informacji od ludzi którzy podróżowali na Dominikanę. Większość osób nie była w stanie powiedzieć mi czy opłata wizowa obejmuje tylko wjazd czy również wyjazd.
Na Dominikanie obywateli polskich nie obowiązuje wiza. Musieliśmy jedynie wykupić na lotnisku tzw. kartę turstyczną której koszt wynosił 10 USD. Niekiedy ta opłata wliczona jest w cenę biletu lotniczego. Skrajne informacje wzięły się z tego iż osoby lecące z Anglii mają inne przepisy i u nich pojawiała się czasem dodatkowa opłata wyjazdowa.
Z tego co mi wiadomo opłata za kartę turystyczną została zniesiona.

Na pewno zarazisz się jakimś wirusem.. O chorobach słów kilka

Oczywiście jak to zazwyczaj odwiedzając takie kraje jak Dominikana można spodziewać się mnóstwa pytań na temat chorób i szczepień. Rodzina znajomi pierwsze o co zawsze pytają to właśnie ,, A nie boicie sie jakichś chorób?”. A więc nie ma się czego bać! Wiadomo że podstawowe szczepienia które są potrzebne nawet w europejskich wyjazdach warto posiadać. ( WZW A i B, Błonnica, Tężec, Polio). Nie ma przy wjeździe szczepień obowiązkowych. Jedyne zagrożenie to wirus ZIKA lecz tylko dla kobiet w ciąży. Dlatego nie zaleca się takim kobietom podróży do krajów gdzie ten wirus występuje.

Ale jak to deszcz? Czyli porozmawiajmy o klimacie

Dominikana ma ciepłą temperature cały rok. W czasie od grudnia do marca temperatury są troche niższe ( 26-28 stopni) ale nie dajcie się zwieść. Nasza podróż odbyła się początkiem stycznia więc teoretycznie jest to najlepsza pora na pobyt. Temperatura miała około 27 stopni, nie dało się zbyt długo wytrzymać na pełnym słońcu. Polecam wam zabranie dobrego filtra przeciwsłonecznego bo jeśli wam zabraknie naprawdę jest tam w cenie (około 100zł). Wieczorami zazwyczaj padało co według mnie ani troszke nie przeszkadzało, wręcz była to troszke zbawienna pogoda po takim pełnym słońcu. Jeśli myślicie że deszcz wygląda tam jak u nas to naprawde jesteście w błędzie. Ja szczerze mówiąc najbardziej obawiałam się deszczu. Ale jak się okazało deszcz wygląda tam tak że pada 10 min a po tym czasie znowu wychodzi słońce i można się opalać.
Tak naprawde można tam latać cały rok i jedynie mieć na uwadze że w okolicach października występuje pora huraganowa. Ale znam przypadki gdzie w tamtym czasie niektóre osoby miały lepszą pogodę niż te w szczytowym sezonie.


Mam nadzieję że chociaż troche rozwieje wasze wątpliwości dotyczące podróży w to miejsce. To napewno nie mój ostatni post na temat tego kierunku podróży. Szykujcie się na więcej.
Jeśli macie jakieś pytania chętnie na nie odpowiem.
Pozdrawiam!

Zwykły wpis